ARCHIWUM AKTUALNOŚCI
Jestem na etapie pakowania torby. Lista rzeczy ciągle do zmieszczenia w torbie sięga 20-30 pozycji. Nie ma miejsca na pomyłkę. Planowaliśmy wylot do Japonii w tym roku w połowie maja. Miałyśmy mieć wystarczająco czasu na przygotowanie nowej, zapasowej łódki. Niestety COVID kolejny raz pokrzyżował nasze plany. W efekcie, zamiast rozłożyć transport zapasowego sprzętu na 2 lub 3 tury, musimy wszystko zmieścić do jednej torby, której ciężar już teraz sięga 30kg. Do tego zapas bidonów, bo nawodnienie w Japonii to podstawa, ręczniki do chłodzenia, pianki, zegarki, kompasy, bloczki, książki i wiele, wiele innych. W tym miejscu jeszcze bardziej cieszymy się z naszej decyzji, podjętej w 2019 po wywalczeniu medalu na Test Evencie aby odłożyć regatowy, szybki sprzęt, który sprawdził się na olimpijskim akwenie. Odłożyłyśmy go aby nie kusiło nas pływanie na szybkim maszcie i szybkiej łódce, aby nie zużywać sprzętu kosztem dobrego wyniku na Mistrzostwach Europy i Świata. Priorytety.
Rok temu, w okolicach lutego, po powrocie z Pucharu świata w Miami, często nachodziły mnie myśli o pustce, która mnie czeka po Igrzyskach. Dwa miesiące później wszyscy dostaliśmy dodatkowy rok na przygotowania. Miało to swoje plusy i minusy. Z jednej strony, czułyśmy, że nasza forma rośnie i to jest dobry moment na start w Igrzyskach, a z drugiej odkryłyśmy rejony, gdzie jeszcze możemy popracować. W aspektach technicznych, psychologicznych, a nawet znajomości i wykorzystywaniu przepisów regatowych, dlatego decyzję o przesunięciu startu przyjęłyśmy na spokojnie.
Nawet pomimo mojej kontuzji, czuję że czas spędzony w domu zamiast na wodzie nie poszedł na marne. Wiele się nauczyłam, o czym można przeczytać w poprzednim poście, ukończyłam studia magisterskie, które zawsze gdzieś z tyłu głowy powodowały u mnie stres. Kontuzja i to, co działo się po moim powrocie jeszcze bardziej zacieśniła więzi między mną a Jolą. Myślę, że nasze relacje w załodze są naszą najsilniejszą bronią kiedy przychodzi do stresującego momentu regat, wyścigu.
Mogę powiedzieć, że teraz, przed wylotem jestem po prostu spokojna. Wiem ile pracy poświęciłyśmy w uporządkowanie pracy na wodzie, jaką drogę przeszyłyśmy do odbudowania formy, wiemy, że możemy na sobie polegać. To niesamowite uczucie być w punkcie, kiedy z podniesioną głową lecisz na Igrzyska z pełną świadomością, że masz papiery na to aby walczyć o medal.
Nasz cel? Cieszyć się startem w kolejnych Igrzyskach, robić to, co potrafimy najlepiej, przywieźć wspaniałe wspomnienia i walczyć o każdy punkt.
Trzymajcie za nas kciuki!
Za tydzień rozpoczynamy Mistrzostwa Świata. To będą pierwsze zawody dla zawodników klasy 470 po ponad rocznej przerwie spowodowanej pandemią Covid-19.
To też dobry moment na spojrzenie z perspektywy na cały proces powrotu do zdrowia i formy.
22 czerwca 2020 czekając na karetkę, jeszcze zanim opadła adrenalina i ból przyćmił wszystkie myśli, wiedziałam, że przede mną najważniejszy test. Podjęłam wtedy decyzję, że chcę przejść ten okres tak, jakbym miała być wzorem dla samej siebie. Do tej pory, udało mi się gładko iść przez karierę sportową bez kontuzji. Na jej koniec stanęłam przed ogromnym wyzwaniem, które przyszło niespodziewanie, w środku szlifowania formy na Igrzyska Olimpijskie.
Z perspektywy czasu czuję, że to doświadczenie mnie rozwinęło i umocniło, że zmiany które zaszły są już nieodwracalne.
Nauczyłam się kilku rzeczy, którymi chciałabym się podzielić:
- Proszenie o pomoc jest ok. Nie muszę wszystkiego kontrolować, być w 100% niezależna. Czasami warto poprosić o pomoc – to nie słabość – to siła.
- Proszenie o radę i zaufanie specjalistom przynosi najlepsze efekty. Zaczynając od lekarzy, fizjoterapeutów, psychologa. Teraz łatwiej jest mi przyznać, że czegoś nie wiem, łatwiej oddać stery, a skupić się na jak najlepszym wykonywaniu zaleceń, wykorzystywaniu wskazówek.
- Zaufanie w zespole jest największym spoiwem. Nie muszę udawać, ukrywać swoich emocji, swoich problemów, wątpliwości. Nasze doświadczenia nauczyły nas wyrozumiałości i zbudowały zaufanie, na które czasem czeka się latami.
- Postępy nie przychodzą z dnia na dzień. To suma pojedynczych, drobnych czynności wykonywanych sumiennie i regularnie. Od momentu kiedy nie byłam w stanie utrzymać w dłoni pustej szklanki, do momentu kiedy bez kompleksów mogę wykonywać trening siłowy i pokonać trenera w ilości podciągnięć na drążku minęły miesiące. Miesiące dokładnej pracy, zwiększania obciążeń, monitorowania reakcji organizmu i mnóstwo przypomnień w telefonie o zaplanowanym treningu 😉
- Nauczyłam się słuchać swojego ciała, sygnałów które mi wysyła, rozróżniania emocji. Nie chowania ich za maską twardziela. Zrozumiałam, że twardzielem jesteś kiedy mimo przeciwności otrzepiesz kurz, wytrzesz łzę z policzka, pot z czoła i idziesz dalej przed siebie!
- Dzięki wspierającej rodzinie po każdym trudnym dniu przychodzi ten dobry. Poczucie że jest z Tobą na dobre i na złe jest największym motorem w pokonywaniu przeszkód. Często mama, partner wierzyli we mnie bardziej niż ja sama…
Za tydzień pierwszy start w dużych zawodach. Już teraz wiem, że niezależnie od wyniku zrobiłam wszystko co w mojej mocy, żeby jak najlepiej przygotować się do tego startu. Teraz mogę skupić się na byciu „tu i teraz” i cieszyć z powrotu do rywalizacji na najwyższym poziomie 😊.
Pozdrawiam
Aga
Kiedy nie wiadomo od czego zacząć, warto zacząć od posumowania. Rok 2020 proszony do tablicy!
Rok 2020 mogę opisać 3 słowami: kwarantanna, rehabilitacja i nadzieja
Sezon zaczęłyśmy bardzo dobrym startem w Miami, wywalczyłyśmy brązowy medal i czułyśmy że nasza forma rośnie. Sprzęt na Igrzyska był skompletowany i przygotowany do wysłania do Japonii.
Nagle cały świat stanął na głowie. W przeddzień naszego startu w Mistrzostwach Świata na Majorce zawody zostały odwołane i wszyscy zawodnicy w przeciągu kilku godzin opuścili wyspę, często nie zabierając nawet ze sobą łódek. My zostałyśmy najdłużej na placu boju, omijałyśmy kontrole Policji aby dostać się na plażę i zwodować łódkę. Aż pewnego dnia Policja przyszła na plażę (niestety ich celem nie była pomoc w wyciągnięciu łódki) i nasz plan treningów na Majorce runął.
Pod koniec czerwca, gdy miałyśmy już za sobą pierwsze zgrupowania w Górkach Zachodnich i szykowałyśmy się do treningów za granicą przeznaczenie dopadło mnie na ścieżce rowerowej. Chcesz rozśmieszyć Boga? Opowiedz mu o swoich planach. No właśnie… kolejne miesiące stały pod znakiem intensywnej rehabilitacji, 3-4 godziny dziennie… codziennie. Na szczęście pod koniec października dostałam zgodę na powrót na łódkę. Ostatnie 2 miesiące roku spędziliśmy na Lanzarote trenując z czołówką europejską (męską i damską) i nadrabiając zaległości w ściganiu się oraz budując siłę – to był warunek mojego powrotu do sportu. Koniec roku przyniósł bardzo dobre wieści, po testach barku dostałam zgodę na powrót do sportu bez ograniczeń!
Nowy rok też zaczął się dla mnie bardzo dobrze.
5 stycznia (na 2 dni przed wylotem na kolejne zgrupowanie) obroniłam tytuł magistra inżyniera budownictwa i z czystą głową oraz lżejsza o bagaż egzaminów, zaliczeń, terminów mogę wkroczyć w nowy rok i ostatnią fazę przygotowań do Igrzysk Olimpijskich. To będzie dobry rok!
Facebook nieubłagalnie przypomina mi, że czas szybko leci, codziennymi powiadomieniami o odliczaniu dni do startu Igrzysk (aktualnie 33).
Tym bardziej głupio mi, że od marca nie udało mi się zebrać w sobie i napisać czegokolwiek o naszych przygotowaniach (i od czasu do czasu wyboistej drodze) do Rio. Założenie miałam, że będę pisać jak będzie dobrze, ale również gdy będzie źle. Stąd moje zdziwienie, że po genialnym rozpoczęciu sezonu 2016 nie starczyło mi już motywacji do wystukania kilku słów na klawiaturze.
Prawdopodobnie dlatego, że o kwietniowych sukcesach nagadałyśmy się już tyle do kamery, że nie zostało nic więcej do dodania. Lekki skrót można znaleźć pod adresami:
- https://sport.tvp.pl/24735479/bialoczerwone-zagle-sukces-polek-na-majorce
- https://sport.tvp.pl/24726811/agnieszka-skrzypulec-boimy-sie-ze-rozpedzilysmy-sie-zbyt-szybko
- https://sport.tvp.pl/24966038/energa-sailing-team-zaliczyl-przeolimpijskie-testy
- https://szczecin.wyborcza.pl/szczecin/1,34959,19919729,bedzie-medal-w-rio-agnieszka-skrzypulec-powiem-jak-adam-malysz.html
- https://magazynwiatr.pl/pdf/MagazynWiatr_05_2016.pdf
W wielkim skrócie: w kwietniu przeszłyśmy same siebie wygrywając największe regaty w sezonie – Puchar Europy „Trofeo Princessa Sofia”. Puchar odebrałyśmy z rąk samej królowej Hiszpanii. Właściwie nawet teraz, gdy sobie przypomnę o tych zawodach, nie mogę uwierzyć że udało się je wygrać..
Zwycięstwo rozbudziło nam apetyty na medal Mistrzostw Europy, które odbywały się zaledwie tydzień później. Niestety, najwyraźniej rozbudziło za bardzo, ponieważ zabrakło momentami chłodnej kalkulacji na rzecz radosnej inwencji twórczej. Obeszłyśmy się smakiem, kończąc na 4 miejscu (dla osłody wygrałyśmy ostatni wyścig – medalowy).
Aby zbyt długo, nie zagrzać miejsca w domu, po kilku dniach przerwy wystartowałyśmy w Pucharze świata we francuskim Hyeres. Pierwszy dzień zawodów przyniósł nam 2 miejsce w klasyfikacji generalnej, ale w kolejnych dniach wiatr płatał nam figle i ostatecznie skończyłyśmy na 7 miejscu, wyrównując zeszłoroczny wynik..
Cóż, można powiedzieć, że doszliśmy do chwili obecnej. Aktualnie znajdujemy się w Rio. Zgrupowanie – bagatela – miesięczne. Kto by chciał wracać do domu? (sarkazm). W ostatnich miesiącach wiele można się było naczytać o poprawie jakości wody w zatoce, która jest areną żeglarskich Igrzysk. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy pierwszego dnia na wodzie, po brawurowym slalomie między foliowymi torebkami, brudnymi pampersami i innym ciekawymi wytworami ludzkich rąk - złapałam na ster BUTA. Niestety, w okolicy nie było drugiego do pary. Także tego… taaak, Rio jest w pełnej gotowości na przyjazd olimpijczyków, a zagrożenie zatruciem zanieczyszczonej wody – znikome. Najważniejsze, żeby pieniądze się zgadzały. Ludzie kilka miesięcy ponarzekają, ale zapomną, a wypchane kieszenie działaczy pozostaną na pamiątkę wielkiego święta kibiców i sportowców.
Nie ma się jednak co denerwować na rzeczy, na które nie mamy wpływu. Wpływ za to mamy na swoją żeglugę :) Dlatego jesteśmy w ostatecznej fazie testów. Dostałyśmy nową łódkę do wypróbowania. W przyszłym tygodniu czeka nas ostateczne decyzja o sprzęcie na którym wystartujemy. Już mi się pocą dłonie z nerwów ;)
Na razie tyle :) Przed nami jeszcze tyyyyle dni zgrupowania, że nawet boję się odliczać do powrotu do domu ;)
Mistrzostwa świata 2016 były jedyne w swoim rodzaju i podejrzewam, że w podobnych zawodach nie przyjdzie nam się już ścigać nigdy. Wyjątkowość spowodowana była niemiłym zbiegiem okoliczności, mianowicie ulewnymi deszczami na północy Argentyny, które spowodowały obszerne powodzie. Masa wody spływając dwoma głównymi rzekami zabierała ze sobą wszystko po drodze. Tak się składa, że nasza trasa ustawiona była u ujścia obu tych rzek. W efekcie, zamiast wody, na akwenie regat mięliśmy pastwisko… Niepowtarzalny moment aby ponad 5 km od brzegu usłyszeć świerszcze buszujące w trawie lub… węże…
Komisja regatowa obiecywała, że przeszuka cały akwen aby znaleźć miejsce, gdzie nie będzie glonów/traw/pływających kłód aby umożliwić nam sprawiedliwe ściganie. Nie miała łatwego zadania, ponieważ zielono było po horyzont. W związku z tym, nasza żeglarska taktyka została odstawiona na bok a na jej miejsce doszedł kolejny element strategiczny – unikanie pływających wysp.
To strasznie frustrujące dla zawodników, którzy lecą przez pół świata, wydają kupę pieniędzy na transport i wysłanie kontenera w tak daleki zakątek świata a otrzymują warunki w które bardziej przypominają slalom niż żeglarstwo.
Regaty żeglarskie same w sobie bardzo obciążają naszą psychikę. Mamy pięć dni, po dwa wyścigi dziennie do których musimy podchodzić na pełnej koncentracji. Niektórzy z nerwów nie mogą spać, inni po słabym początku rozklejają się i już nie mogą się pozbierać. Na dodatek, 6 dnia startujemy w wyścigu medalowym, punktowanym podwójnie i tylko dla najlepszej 10. Nie dość, że człowiek walczy przez 10 wyścigów to jeszcze na koniec staje przed ryzykiem utraty medalu w przypadku niepowodzenia w tym ostatnim (o przebiegu którego w bardzo wielu przypadkach decyduje uśmiech losu).
Tyle słowem wstępu.
My – POL 11, wyścigi zaczęłyśmy słabo. Przez kiepskie starty na pierwszej boji „wypluwało” nas w okolice 10 miejsca … od końca! W głowie jednak brzmiały słowa trenera, że „wyścig kończy się na mecie”. Nie mogłyśmy odpuścić i nie odpuszczałyśmy, „wyrywałyśmy” kolejne miejsce, żeby ukończyć na pozycji 16 i 12. Nie było źle, ale nie było też rewelacyjnie. Osobiście jednak byłam dumna z tego, że udała nam się sztuka za którą zawsze szanowałam i podziwiałam najlepsze zawodniczki – nawet z najgorszego miejsca potrafiły się wybronić unikając katastrofy.
Na wynikach z przodu pojawiły się zawodniczki, które do tej pory nie kończyły zawodów w pierwszej 10 więc spokojnie czekałam aż los się do nas uśmiechnie, a one zaczną się wypalać :). Miałyśmy parę wyścigów, które mogły być bardzo dobre, gdyby nie jedna, duża zmiana wiatru, która namieszała w stawce i faworyzowała zawodniczki, które znajdowały się daleko z tyłu. Ale trzeba było zachować zimną krew, wyrywać glony ze steru, czasem pływać w poprzek zmiany aby uniknąć ciągnącej się ściany glonów, czekać na swoją szansę i ją bezwzględnie wykorzystać.
Z każdym dniem, nasz spokój i determinacja sprawiały, że na mecie meldowałyśmy się coraz wyżej. Aż wyczekałyśmy swojego dnia. Zawiało trochę mocniej, w końcu można było rozprostować kości i rozpędzić AMBASADORA. Pierwszy wyścig płyniemy w top 3, ale wybrałyśmy złą pod względem roślinności stronę halsówki. Z pozycji dolnej boji nie było widać na horyzoncie, że dojazd do kolejnego znaku jest uniemożliwiony przez ciągnące się warstwami krzaczory. Straciłyśmy 4 pozycje, za to w kolejnym wyścigu nie dałyśmy się już zaskoczyć i metę minęłyśmy na 2 pozycji.
Dobry dzień dał nam w końcu awans do pierwszej dziesiątki i możliwość startu w wyścigu medalowym. Teraz trzeba było postawić tylko kropkę nad „i”. Postawiłyśmy wszystko na jedną kartę i walczyłyśmy z innymi zawodniczkami o najlepszą pozycję zaraz po starcie. Tym razem się nie dałyśmy. Na przód stawki wysunęły się 3 łódki: Brazylijki, my i Amerykanki. Doświadczenie z całych regat tzn. spokojna głowa i czekanie na odpowiedni moment do ataku – zaprocentowało. Wykorzystałyśmy zamianę i przejęłyśmy prowadzenie. Został ostatni kurs z wiatrem, który mógł jeszcze coś namieszać ale na szczęście dziewczyny z tyłu zaczęły walkę między sobą, kiedy my razem ze szkwałem kierowałyśmy się już do kolejnego znaku. Wygrywamy wyścig medalowy, awansujemy ostatecznie na 5 miejsce i notujemy najlepszy wynik w historii :D.
Nasza historia doczekała się happy-endu. Wygląda to na sielankę, gdyby nie walka jaką musiałam stoczyć sama ze sobą: ze swoją głową i swoim organizmem. Wszystko przez to, że nabawiłam się zatrucia pokarmowego. Nieprzespane noce „przesiedziane” na toalecie i strach czy w wyścigu nie zdarzy się jakaś „wpadka” to jedno, odwodnienie i skręcający ból brzucha to drugie. Jednego dnia przeszło mi przez myśl, żeby się wycofać. Upokarzające próby radzenia sobie na wodzie, kilkugodzinne oczekiwanie na start i gdzieś racjonalna myśl, że nie uda się powtórzyć wyniku z Hajfy (6miejsce). Z tymi myślami musiałam walczyć przed startem. Z drugiej strony przypominały mi się słowa wielkich sportowców, że wszystko siedzi w głowie. To z głowy idzie impuls do mięśni i sama siebie przekonywałam, że dam radę, że ból minie a jego miejsce zajmie adrenalina, że to ja jestem panią własnego ciała. Zadziałało! Nie dość, że kontynuowałyśmy starty, to wyniki były też coraz lepsze. To kolejne doświadczenie i kolejna cegiełka w budowaniu swojej pewności siebie i odporności psychicznej. Jesteśmy mocne!
Na przełomie roku miałam okazję, na zaproszenie kapitanów Poloneza, spróbować innego rodzaju żeglarstwa. Mimo że w tym sporcie robię już ponad 18 lat, w morskiej, turystycznej odmianie jestem żółtodziobem. Na dowód tego, dopiero 3 miesiące temu podeszłam do egzaminu na patent żeglarza jachtowego ;) Idąc za ciosem skorzystałam z zaproszenia i 10 dni spędziłam na bujającym gruncie. Za to nie byle jakim gruncie. Jak zaczynać to z przytupem – na historycznym jachcie POLONEZ.
Udało się odpowiedzieć na parę pytań. Jak bardzo i pod jakim względem żeglarstwo sportowe różni się od turystyki? Różni się wszystkim. Chyba łatwiej odpowiedzieć co jest wspólne: wykorzystanie wiatru i wody do przemieszczania się, choć i tu można się kłócić – łódki sportowe nie mają na wyposażeniu silnika (który swoją drogą się psuje i generuje dodatkowe koszty uzupełniania paliwa).
Jednym z większych wyzwań dla mnie było spędzenie 10 dni na małej powierzchni z 6 innymi osobami, których do tej pory nie znałam. W naszym 3 osobowym teamie znamy się prawie jak łyse konie ale i tak każdy ma zawsze dla siebie przestrzeń prywatną. Na jachcie takiej przestrzeni nie ma. Miałam jednak sporo szczęścia i trafiłam na ludzi, z którymi się świetnie dogadałam. Uświadomiło mi to jednak, że na dłuższą metę wolałabym jeździć wśród swoich, a nie nowych. Szczególnie teraz, jako skutek uboczny tego co robimy, bardzo ciężko jest znaleźć ludzi przy których możesz po prostu być sobą.
Choroba morska. Jedna z moich największych obaw. Już siedząc na 470, nieraz czułam „dyskomfort” przy słabym wietrze i martwej fali. Trzymając ster wszystko jest pod kontrolą, ale przecież nie jestem w stanie sterować przez 10 godzin… Bujało mną od pierwszej minuty spędzonej na jachcie. Na brzegu wszystko falowało, a my jeszcze nie opuściliśmy główek portu… Pierwszy posiłek na morzu musiałam bezwzględnie spożyć w kokpicie, o wchodzeniu pod pokład nie było mowy! Przed pierwszą nocą były 2 wyjścia: albo nie zmrużę oka z mdłości albo ululam się jak dziecko… Obudziło mnie wołanie na moją wachtę. Przetrwałam, nie było „reklamowania” żywności, a i ostatniego dnia nawet byłam w stanie obejrzeć film pod pokładem. Mit obalony Agnieszka nie ma choroby morskiej ;)
Wachty i posiłki. W naszym sporcie mamy ściśle ustalony harmonogram dnia. Pobudka, rozruch, śniadanie, wyjście do portu, złożenie łódki, trening, kolacja, odprawa i spać. I tak dzień w dzień. Jest czas na sen i czas na żeglowanie (ok 4-5 godzin dziennie). Na rejsie sprawa ma się trochę inaczej. Raz wypada sterowanie o 24:00, raz o 12:00, raz o 16:00, a w międzyczasie trzeba się nastawić na tryb "sen". Bujanie co prawda w tym pomaga, ale jednak… Posiłki: kiedy z Małą gotujemy dla 3 osób (my plus trener) to już wydaje nam się dużo :) Tutaj trzeba posilić 7 osób z czego jedna nie je mięsa, inna nie uznaje posiłku bez mięsa, ten nie lubi cebuli a tamten pomidorów. Teraz trzeba to spamiętać i kombinować. Nam na zgrupowaniu jeśli nie chce się gotować (zawsze, czasem jesteśmy do tego zmuszone) po prostu wkładamy trampki i idziemy do restauracji.
Skoro już doszłam do wachty, wiąże się z nią moje najpiękniejsze wspomnienie, jak do tej pory, związane z żeglarstwem (czystym żeglarstwem, nie sportem i zwycięstwami). Krótko przed północą, bezchmurne, rozgwieżdżone niebo, białe żagle na jego tle i łódka lekko chodząca w dłoniach. Raj dla romantycznej duszy. Tylu gwiazd na niebie nie widziałam do tej pory nigdzie, aż zaczęłam się zastanawiać jak kiedyś żeglarze nawigowali na ich podstawie i się w nich nie pogubili ;) Takiego widoku żeglarz olimpijski nie zobaczy na treningu.
Bezpieczeństwo. Na swojej łódce mogę powiedzieć, że czuję się kozakiem. Wiem co zrobić jak robi się gorąco, wiem jak wrócić po swoją załogantkę jak wypadnie z łódki, a nawet w pojedynkę postawić i zrzucić spinakera. Na POLONEZIE poczułam respekt do żywiołów z którymi stykam się na co dzień. Tu nie ma obok pontonu z trenerem, który czuwa w awaryjnych sytuacjach, od brzegu żeglujemy znacznie dalej niż 5 mil. Poza tym, odpowiedzialny nie jesteś tylko za siebie ale za całą załogę. U siebie w wyścigu często mijamy się z innymi łódkami „na grubość lakieru”, tutaj minięcie statku na 100m powoduje podniesienie ciśnienia.
Jeszcze by pewnie dużo, dużo wymieniać. Żaden ze mnie jeszcze znawca, dopiero przeżyłam swój dziewiczy rejs. Jedno jest pewne: żeglarstwo turystyczne i sportowe nie idą ze sobą w parze, jedno i drugie ma swoje wady i zalety. Ile by tych różnic nie było, to żeglowanie na spinakerze sprawia ogromną frajdę zarówno na łódce, która ma niecałe 5m, jak i 14m.
Dziękuję kapitanowi Tomkowi Bielińskiemu oraz całej załodze za świetny czas spędzony razem i mam nadzieję do zobaczenia w krótce!
Mimo, że Nowy Rok pomału się rozkręca, nie sposób zamknąć starego bez podsumowania ostatniego miesiąca. A był on (mam nadzieję) przełomowy.
Prawie 3 tygodnie grudnia spędziliśmy w Rio. Najważniejsza sprawa: pierwszy raz udało mi się nie rozchorować w trakcie treningów i zawodów. Nie będę już wspominać, że złapałam Anginę „życia” w samolocie powrotnym do Polski – lot do domu nie pokrywał się z terminem zgrupowania ;)
Długie treningi, testy masztów, testy mieczy do łódki, wreszcie zamiana załóg pokazały nam w jakim kierunku chcemy iść w 2016 r. Okazało się, że mamy jeszcze rezerwy szybkości, które ujawniły się przy zmianie sprzętu. Świadomość, że mamy spory potencjał daje nam dodatkowego kopa motywacji. Treningi zakończyliśmy startem w Copa Brasil. Większość załóg, które już zdobyły kwalifikację potraktowały te zawody priorytetowo i ze światowej czołówki zabrakło tylko Nowozelandek. W tych zawodach miałyśmy swoje bardzo dobre momenty. Czterokrotnie na pierwszej boji meldowałyśmy się pierwsze lub drugie. Niestety jeszcze nie udało nam się dowieźć tych dobrych miejsc do mety, szczególnie przy słabszym wietrze, ale widać światełko w tunelu. Po 10 wyścigach i Wyścigu Medalowym skończyłyśmy zawody na rewelacyjnym 4 miejscu. Z tej pozycji już czuć zapach medalu ;) Bardzo fajne zakończenie bardzo trudnego, intensywnego ale też niesamowicie udanego sezonu!
Wraz z końcem roku dostałam jeszcze jedną świetną wiadomość – w plebiscycie Kuriera na najlepszego sportowca roku w województwie udało się wywalczyć 4 miejsce! Fajnie, że żeglarstwo w końcu wchodzi na salony, może więcej głów się zwróci w naszym kierunku i zainteresuje "najbardziej wymagającą dyscypliną sportu" ;) Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu
Nowy Rok, przywitał nas kolejną wizytą w Rio (w końcu do sierpnia to nasz drugi dom, choć pod względem czasu tu spędzonego powinien awansować na pierwsze miejsce). Dalej trenujemy, się ścigamy z innymi olimpijskimi zapaleńcami i zwalczamy zarazki ;)
Treningi w Rio to nasz cel numer 1 chociaż marzy nam się złota 470 na żaglu – nagroda za zwycięstwo w Mistrzostwach świata. Szansa będzie już niedługo, w lutym w Argentynie. Marzenia marzeniami, ale trzeba dalej podwijać rękawy bo bez ciężkiej pracy się tu nie obejdzie. :)
Niesamowite, że tydzień Mistrzostw świata ciągnął się w nieskończoność, gdy 2 tygodnie w domu przeleciały zanim zdążyłam się zorientować. Tak słowem wstępu próbuję usprawiedliwić opóźnienie w relacji z najważniejszych regat w sezonie 2015.
Bezpośrednie przygotowania do Mistrzostw świata zaczęliśmy startem w Mistrzostwach Izraela. Ruszyłyśmy z marszu, ponieważ po dotarciu pociągiem z Tel Avivu do Haify o 6 nad ranem dostałyśmy odrobinę czasu na drzemkę i o 13 zameldowałyśmy się na starcie. Zawody zakończyłyśmy na 13 miejscu, ale były dla nas cenna wskazówką na temat ewentualnych schematów na trasie i testem prędkości do innych łódek. Okazało się, że prędkość w słabym wietrze ciągle była naszą piętą Achillesową. Na szczęście kolejne dni przyniosły nam podobne warunki do treningów i przy współpracy ze specjalistą z North Sails (pływamy na żaglach tego producenta) udało nam się odrobinę poprawić nasze osiągi ;)
Na dzień przed startem miałyśmy okazję rozprostować kości przy wietrze w okolicach 15 knt, warunki były nieziemskie: słońce, ciepła woda chlapiąca w twarz i łódka „uciekająca spod tyłka”. Dlaczego uciekała? Postanowiliśmy przetestować ekstremalnie inne ustawienie niż dotychczas. To był strzał w dziesiątkę, byłyśmy bardzo, bardzo szybkie zarówno pod wiatr, jak i z wiatrem. W dobrych nastrojach czekałyśmy na pierwszy dzień wyścigów.
Pierwszy dzień przywitał nas bardzo zbliżonymi warunkami do dnia poprzedniego. Wiedziałyśmy, że jesteśmy silne ale pozostawało pytanie jak to najlepiej wykorzystać? W stawce ponad 50 łódek na linii startu było bardzo tłoczno. Pomogło nastawienie psychiczne przed wyścigami: albo wszystko albo nic, zdecydowałam się na dwa starty mocno ze skrajnej strony. To była bardzo dobra decyzja. Po starcie miałyśmy swobodę żeglugi i za każdym razem, gdy obracałam się przez ramię żeby skontrolować pozycję w stosunku do grupy, widziałam że wyjeżdżamy mocno do przodu. W każdym z tych wyścigów, pierwszą boję mijałyśmy w top 5. Później wrzucałyśmy 6 bieg i po kursie z wiatrem byłyśmy już w pierwszej 3. Na kolejnym kursie pod wiatr zawsze znajdowałyśmy się po właściwej stronie i kolejną boję mijałyśmy już jako liderki. Aż do mety nie dałyśmy się przegonić i dwa pierwsze wyścigi wygrałyśmy!!! Oznaczało to tylko jedno, ku zaskoczeniu wszystkich prowadziłyśmy Mistrzostwa świata i następnego dnia żeglowałyśmy w żółtych koszulkach lidera.
Czy było mi ciężko zasnąć ze świadomością, że piszemy nową historię i kwalifikacja do Rio zaczyna się urzeczywistniać? Nie. Kluczem była świadomość, że idealnie trafiłyśmy w swoje warunki i bez zawahania to wykorzystałyśmy. Prognoza na kolejne dni mówiła o słabnącym wietrze, więc jasnym było, że żeglowanie będzie wyglądać zupełnie inaczej. Najważniejsze było nie zwalniać tempa i ciągle atakować. W niektórych wyścigach zabrakło podjęcia większego ryzyka, ale wiatr był bardzo nieprzewidywalny a my nie czułyśmy się mocne w słabszym wietrze. Bez wątpienia jednak dałyśmy z siebie wszystko, w każdym wyścigu walczyłyśmy aż do mety. Nawet, gdyby nie udało się zdobyć kwalifikacji, chciałam mieć czyste sumienie, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy żeby pożeglować na maksimum swoich możliwości.
Okazało się, że nie tylko my miałyśmy problem z czytaniem słabego i zmiennego wiatru na akwenie. Oprócz Austriaczek, każda załoga zaliczyła „wtopę”. Nasza walka przez 5 dni dała nam awans do Wyścigu Medalowego z 7 pozycji. Kwalifikację Olimpijską miałyśmy już zapewnioną, ale nie mogłyśmy zwalniać z tempa! Agresywny start dał nam przewagę nad większością załóg startujących w Wyścigu Medalowym, mimo że walka toczyła się w bliskim kontakcie aż do samej mety, nam udało się ukończyć ten wyścig na 3 miejscu! Oprócz dumy i ogromnej radości dało nam to dodatkowo awans o jedno oczko w wynikach końcowych i Mistrzostwa świata zakończyłyśmy na 6 miejscu! „Życiówka”, najlepszy wynik w historii polskiej żeńskiej 470 i kwalifikacja do Igrzysk Olimpijskich zdobyta!
Teraz trzeba kuć żelazo póki gorące, nakręcone walczymy dalej i musimy się jak najwięcej nauczyć do najważniejszego przyszłorocznego startu – Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro.
Dzisiejszy wpis w głównej mierze poświęcony będzie zakończonym Mistrzostwom Polski, nie sposób jednak zapomnieć o naszych głównych przygotowaniach do startu w Mistrzostwach świata.
Bezpośrednio przed Mistrzostwami Polski polecieliśmy na tydzień do Izraela, żeby przygotować naszą łódkę, rozeznać się na akwenie i przygotować na to co czeka nas w październiku. Niestety Izrael mnie rozczarował, oczekiwałam większej „cywilizacji” a nie ulic przepełnionych językiem rosyjskim. O cenach w stosunku do jakości (mieszkania, jedzenia) nie wspomnę, najdroższy wyjazd w tym roku i do tego w najgorszych warunkach. Na szczęście warunki na wodzie nam dopisywały. Codziennie wiatr od 8 do 18 węzłów sprawiał, że przez upały panujące na brzegu, łódka stała się miejscem gdzie aż chciało się trenować po 4-5 godzin. Nam żeglarsko najwięcej problemu sprawiało prowadzenie łódki przy panującej tam martwej fali. Wszystkie dni poświęciliśmy na testy sprzętu i różne konfiguracje ustawień żeby wyciągnąć z łódki jak najwięcej. Bez prędkości nie ma co liczyć na dobry wynik. Na szczęście ostatnie dni przyniosły znaczną poprawę i naszym celem jest to utrzymać aż do startu.
Czas na Mistrzostwa Polski. Pomiędzy zgrupowaniem w Izraelu a wyjazdem do Gdańska, spędziłam całe 6 godzin w domu… Start w Mistrzostwach Polski był dla mnie podwójnym testem. Jeden to sprawdzenie umiejętności żeglarskich, a drugi to test swojej odporności psychicznej, ale o tym za chwilę.
Żeglarsko. W środę, na dzień przed Mistrzostwami, po raz pierwszy zwodowałyśmy naszą nową łódkę – AMBASADORA. Tak się złożyło, że cały nasz sprawdzony sprzęt rozsiany jest po świecie (Izrael i Rio). Nie dość, że na starcie stanęłyśmy na kompletnie nowej łódce, to w dodatku na zupełnie nowym maszcie, który nazwałyśmy KONSULEM. Po cichu miałyśmy nadzieję na dobrą współpracę Ambasadora z Konsulem, ale zupełnie nie wiedziałyśmy czego możemy się spodziewać po takim zestawie. Już pierwszy wyścig pokazał, że prędkość jest dobra, na kursie z wiatrem prowadziłyśmy ok 50m. Mnie jednak poniosła fantazja i chyba za bardzo chciałam wygrać z przewagą jednego boku ;) w rezultacie straciłyśmy prowadzenie i do ostatnich metrów walczyłyśmy o 2 miejsce na mecie. Powiedziałam sobie: ok, nie ważne z jak dużą przewagą, ważne żeby wygrać :). Z każdym dniem się rozkręcałyśmy. Pierwszy dzień skończyłyśmy z miejscami: 2, 1, 6, aby kolejnego dopłynąć: 1, 1, 3 i trzeciego dnia zagwarantować sobie zwycięstwo w klasyfikacji kobiet miejscami: 1, 1, 1.
Warunki przez te 3 dni były trudne: słaby, bardzo zmienny wiatr sprawiał, że każdy miał szansę wygrać wyścig a oczy trzeba było mieć dookoła głowy. Czasem jednak są takie dni, gdy (jak to mawiał M. Kusznierewicz) wiatr widzi się kolorami. Mi się to trafiło, bardzo fajne uczucie… jeśli dodać do tego dobrą prędkość naszej łódki, na trasie byłyśmy nie do zatrzymania.
Do Wyścigu Medalowego podchodziłyśmy już jako Mistrzynie Polski, ale do zgarnięcia ciągle było zwycięstwo w klasyfikacji ogólnej, mężczyźni tracili do na 13 punktów. Wystartowałyśmy bezpiecznie, ale gdy zobaczyłam na komisji regatowej flagę, która sygnalizowała, że jakaś łódka miała falstart, niewiele myśląc zawróciłam się na start. Nasz falstart byłby jedyną przeszkodą w wygraniu całych regat, a stracone miejsca na trasie (szczególnie przy 3 kółkach góra-dół), wiedziałam że jesteśmy w stanie nadrobić. Na szczęście nie trzeba było nic nadrabiać ;) „Wstrzeliłyśmy” się w bardzo dobrą zmianę i na pierwszym znaku już prowadziłyśmy. Nie chcę, żeby to brzmiało jak łatwizna. W bardzo kręcącym wietrze nie jest łatwo wygrać, ani utrzymać prowadzenia i parę razy mi też się robiło „gorąco” ale udało się zapanować nad emocjami i dowieźć pierwsze miejsce do mety. Tym samym zapieczętowałyśmy swoje zwycięstwo w klasyfikacji generalnej i kobiet.
Psychologicznie. Nie planowałam testować swojej odporności psychicznej w trakcie Mistrzostw, ale życie czasem jest bardzo nieprzewidywalne, a my musimy pozostać profesjonalistami niezależnie od tego co się wydarzy. Nie wydarzyło się nic dramatycznego, jednak to „nic” wstrząsnęło mną tak bardzo, że w środę przyjechałam w strasznej rozsypce. Z tego miejsca wielkie DZIĘKUJĘ za wyrozumiałość osobom z którymi pracuję czyli Małej i Zdzichowi. Jadąc do Gdańska byłam przerażona czy uda mi się zapanować nad swoimi emocjami i skoncentrować na żeglowaniu. Wiedziałam, że to byłby najgłupsza przyczyna utraty tytułu. Tak się szczęśliwie złożyło, że na miejscu była nasza teamowa psycholog, która wzięła mnie pod swoje skrzydła. Przy okazji przeprowadziłyśmy mały eksperyment i przy użyciu aparatury biofeedback codziennie monitorowałyśmy jak zmienia się moja koncentracja i radzenie sobie z zakłócającymi emocjami. Efekty przeszły moje oczekiwania. Z jednej strony uczyłam się, jak zapanować nad chaosem w swojej głowie, a z drugiej dostałam informację zwrotną, która mówiła, że radzę sobie bardzo dobrze, co dodatkowo mnie motywowało i odbudowało wiarę w siebie. Podejrzewam, że nasze poprawiające się codziennie wyniki na wodzie miały bardzo dużo wspólnego z poprawiającymi się wynikami moich fal mózgowych na ekranie monitora. To było ogromne doświadczenie, dające mi poczucie pewności siebie na przyszłość. Bardzo się cieszę, że jestem osobą której życie prywatne nie musi zburzyć całej pracy jako sportowca.
Uffff… było długo ;) Jutro lecimy do Izraela i 10 października zaczynamy najważniejszą imprezę w tym roku – Mistrzostwa Świata i walka o kwalifikację Olimpijską. Trzymajcie kciuki!
Zdarza się, że żyje organizacją regat :) Mistrzostwa Świata klasy Optimist w Dziwnowie to dla mnie 10 dni zbierania nowego doświadczenia i poznania regat "od kuchni".
Ktoś mógłby się zapytać co mi odbiło, aby po 1,5 miesiąca w rozjazdach zamiast odpoczywać w domu, zdecydować się na pracę przy organizacji. Cóż… wyzwaniom trzeba stawiać czoła. Kto może lepiej znać problemy zawodników niż sam zawodnik?
Przyszło mi pracować przy największych w historii mistrzostwach świata Optimista (270 zawodników z 58 państw), zatem nerwy w pierwszych dniach były spore. Do portu przyjeżdżaliśmy o 7:30 i często wyjeżdżaliśmy po 23:00. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że z tak zgraną grupą młodych ludzi praca nie boli, a śmiem twierdzić, że sprawia przyjemność.
Ostatecznie: wolontariusze zostali ogarnięci, żadna łódka nie spóźniła się na start, stan wózków przed i po wodowaniu pozostał niezmienny, 270 gps-ów zostało każdego dnia zapakowane i rozpakowane, dzień na komisji regatowej nie wywołał u mnie choroby morskiej a pomoc przy spisywaniu falstartów nieoceniona. Jednym słowem SUKCES. Problemy? Jakie problemy? Jesteśmy po to aby rozwiązywać Państwa problemy szybko i z uśmiechem na twarzy. Najważniejsze żeby dobre zdanie o nas – Polakach poszło dalej w świat. Szkoda jedynie, że wiatr nie poczuł się do odpowiedzialności za regaty i zrobił sobie wolne. Nauczka na przyszłość: organizator nie może oszczędzać na łapówkach dla Posejdona.
Nic nie zapowiadało nieszczęścia. Dwa tygodnie bez żadnych problemów zdrowotnych (ostatni rekord to 10 dni), aby na dzień przed wyścigami położyło mnie do łóżka… Za każdym wyjazdem dodaję kolejną rzecz na którą zwracam szczególną uwagę, aby się nie rozchorować. Tym razem załatwił mnie jeden rozruch na siłowni i powietrze przesiąknięte klimatyzacją. Zapalenie zatok murowane.
Warunki na wodzie nas nie rozpieszczały. W większości wyścigów przyszło nam ścigać się na zewnętrznych trasach (na oceanie), na których dopłynięcie na holu trzeba było przeznaczyć ok 1,5 godziny!!! Na miejscu czekała na nas wysoka fala i słaby, zmienny wiatr. Raz na akwenie trafiły nam się fale 4-5m przy 5 węzłach wiatru. Nigdy dotąd nie spotkałam się z warunkami, gdzie w dole fali znikały maszty ok 470 (wysokość naszego masztu to ponad 6m!). Na szczęście tego dnia nie udało się rozegrać wyścigów, głównie dlatego, że na statku komisji sędziowskiej wszyscy się pochorowali.
Dla mnie te regaty były walką. Walką od momentu przebudzenia do momentu zgaszenia światła. Codziennie, z garścią przeróżnych leków, otumaniona i osłabiona kierowałam się w stronę portu. Umierając w kontenerze doszłam do perfekcji w orientacji kierunku wiatru w zależności od hałasu samolotów startujących z lotniska oddalonego o 200m od portu. Zmiana kierunku ich startu oznaczała dla mnie rychłe zajście na wodę. Gdyby były to jakiekolwiek inne regaty, nawet nie rozważałabym zejścia na wodę. Mimo, że wynik (14 miejsce) bardzo słaby, to i tak starałam się jak najwięcej zapamiętać i zrozumieć akwen przyszłorocznych Igrzysk. Dla tych kilku ciekawostek warto było się pomęczyć.
Przed nami intensywne 2 miesiące, w trakcie których w domu spędzimy 10 dni.
Najbliższe plany to zgrupowanie w Izraelu, start w Mistrzostwach Polski, kolejne zgrupowanie w Izraelu zakończone najważniejszym startem w Mistrzostwach świata, a na koniec finał Pucharu świata w Abu Dhabi. Na szczęście zdrowotnie już jest OK, trzymajcie za nas kciuki!
Nasze wakacje dobiegły końca już 3 tygodnie temu. W tym czasie tydzień spędziłyśmy w Gdyni, gdzie przy okazji treningów wzięłyśmy udział w PIERWSZYCH Mistrzostwach Polski w sprincie. To nowa formuła regat polegająca na rozgrywaniu krótkich, 10 minutowych wyścigów w grupie 4 łódek i na zasadzie pucharowej. Po wygraniu wszystkich wyścigów w fazie eliminacji i ćwierćfinałów dostałyśmy się bezpośrednio do wyścigu finałowego. W finale przyszło nam się ścigać w bardzo szkwalistym wietrze dochodzącym do nawet do 30 węzłów więc parę łódek nie zdołało przepłynąć całej trasy z topem do góry. My dałyśmy radę, wygrałyśmy wyścig finałowy i odebrałyśmy złote medale.
Dalej ruszyłyśmy w podróż do Brazylii.
Już 2 dni po przylocie rozpoczęły się pierwsze wyścigi Mistrzostw Ameryki Południowej. Na starcie pojawiły się najlepsze załogi z całego świata, ponieważ każdy traktował ten start jako ostatni sprawdzian przed główną imprezą rozgrywaną w tym roku w Rio – regatami przed olimpijskimi PreOlympic Test Event. Wszystkie wyścigi zostały rozegrane na zatoce Guanabara Bay której cechą charakterystyczną są słabe/średnie wiatry i bardzo silne zmienne prądy. W zeszłym roku za nic nie mogliśmy się odnaleźć w tych warunkach, tym razem jednak poszło już dużo lepiej i mistrzostwa skończyłyśmy n 8 miejscu. Za nami zostały Brazylijki, które w zeszłym roku wygrały te regaty i wychowały się na tym akwenie więc widać, że „świat” goni i treningi tutaj przynoszą efekty.
W ostatnich dniach dostałyśmy od trenera trochę wolnego i udało się w końcu (bez dodatkowych problemów zdrowotnych) co nieco pozwiedzać. Odkryłyśmy piękno Rio de Janeiro widziane z wysokości ok 400m, nawet Chrystus Odnowiciel po naszej wizycie stoi jak stał.
Przed nami ostatnie dni przed startem w PreOlympic, pierwsze wyścigi klasa 470 ma zaplanowane na 16 sierpnia. W tym czasie rozprostujemy jeszcze kości na łódce i przygotujemy ją do pomiarów.
Jedna z trzech najważniejszych imprez w tym sezonie za nami. Na starcie stanęło 47 kobiecych załóg z Europy i „reszty świata”. Regaty skończyłyśmy na 11 miejscu i 8 w relacji państw europejskich.
Z wyniku jestem zadowolona. Troszkę inaczej się żegluje, gdy „nie masz nic do stracenia” w Pucharze Świata, czy Europy. Mistrzostwa są jednak o tyle ważne, że to od nich zależy czy w następnym roku możemy liczyć na stypendium i miejsce w Kadrze Narodowej. Takie zasady.
Widać było, że sporo załóg podejmowało duże ryzyko (chociażby Izraelki, które po 2 letniej przerwie powróciły do ścigania i z marszu wygrały 4 wyścigi żeglując w inną stronę niż reszta łódek). Przez 5 dni ściągania wokół nas na tabeli wyników były ciągłe przetasowania. Raz wspomniane Izraelki prowadziły regaty, aby kolejnego spaść na 16 miejsce. Jeden dobry dzień mógł zadecydować o skoku nawet o 15 miejsc w klasyfikacji generalnej, lub gorszy dzień – ściągnąć cię o tyle samo miejsc w dół.
Co ciekawe my ciągle trzymałyśmy się blisko pierwszej 10, podciągając się codziennie o parę pozycji. Ostatecznie 10 miejsce przegrałyśmy na remisie z załogą z Japonii.
Najbardziej szkoda jednego dnia gdy przyszło nam ścigać się w bardzo słabym wietrze. W pierwszym wyścigu po rewelacyjnym starcie i wyborze dobrej strony halsówki prowadziłyśmy stawkę. Dlaczego więc ten wyścig okazał się naszym najgorszym w całych regatach i zamiast pierwsze, dopłynęłyśmy 19? Cóż… mistrzostwa robią swoje. Gdy już czułam, że mamy bardzo dobrą pozycję bałam się zaryzykować i wziąć co moje ;) Przy tak słabym wietrze później nie było szans naprawić błędu. Następny wyścig tego dnia podobny – znów żegluga po super stronie i 3 miejsce na górnym znaku. Coś jednak przez całe regaty nie grało z naszymi kursami z wiatrem. Łódki zaczęły dojeżdżać, zrobiło się ciasno i gorąco. Zamiast patrzeć do przodu były myśli o utrzymaniu miejsca. Skończyło się tym, że na metę dopłynęłyśmy 8. Gdyby nie ten jeden felerny dzień, na koniec miałybyśmy szanse walczyć o medale.
Cieszę się, że przed nami trochę dni treningowych. Koniec lipca spędzimy w trójmieście, a na początku sierpnia wylatujemy na trzy tygodnie do Rio, gdzie spokojnie będziemy mogli popracować i na koniec sprawdzić się w regatach przedolimpijskich! Do tego czasu dostałyśmy trochę czasu na „złapanie oddechu”, uporządkowanie swoich spraw i regenerację.
Weymouth już zawsze będzie dla mnie miejscem symbolicznym. To tam, dokładnie 9 lat temu pierwszy raz zrodziła się w mojej głowie myśl i marzenie o olimpijskim starcie. 9 lat temu w Weymouth rozegrane zostały Młodzieżowe Mistrzostwa Świata ISAF, wtedy jeszcze walczyłam na Laserze Radialu i nie spodziewałam się, że 6 lat później będę miała zaszczyt reprezentować Polskę na Igrzyskach Olimpijskich, tym bardziej w innej klasie - 470.
Moja kariera po Optymiście była dość prostoliniowa. Właściwie bez żadnego wyboru byłam skazana na żeglowanie na Laserze – była to jedyna dostępna łódka w klubie. Wtedy chodziły tylko plotki o tym, że Europa ma zostać wycofana z programu Igrzysk a jej miejsce ma zająć Laser Radial. Moje starty na Laserze nie były więc związane z ambicjami i marzeniami olimpijskimi, a z chęcią dalszego spędzania super czasu na wodzie i adrenaliny związanej z rywalizacją.
Wszystko zmieniło się we wspomnianym Weymouth.
Teraz, po 3 latach miałam ogromną przyjemność wrócić do miejsca, które na stałe wywróciło mój świat do góry nogami.
Zatoka w Weymouth jest akwenem skomplikowanym: silne prądy, zmienny wiatr, ciężka, zmieniająca się fala po długości trasy. Żeglowanie było dla nas bardzo trudne. Pierwszego dnia dwukrotnie pierwszą boję mijałyśmy na ostatnich miejscach. Ze względu jednak na swoją historię związaną z tym miejscem i widok wysokich białych klifów (główni winowajcy ekstremalnie zmiennego wiatru), które towarzyszyły mi na tym akwenie od 9 lat wiedziałam, że nie możemy załamywać rąk. Miejsca udało nam się nadrabiać. Kolejny dzień przyniósł 2 dobre dla nas wyścigi i z 16 miejsca na otwarciu nagle awansowałyśmy o 10 pozycji. Żeglarstwa jednak nie ma bez wiatru, dlatego dzień 3 przesiedziałyśmy na brzegu a później na motorówce trenera kończąc dzień bez żadnych wyścigów.
Do wyścigu medalowego awansowałyśmy z 9 miejsca z dużymi szansami na 8. Wyszedł nam super start, ale założenie na wyścig popsuło mi w głowie. Wychodząc z założenia, że musimy ten wyścig wygrać, zapomniałyśmy o dobrym żeglowaniu, metę przecięłyśmy na 9 pozycji i w klasyfikacji ogólnej spadłyśmy na 10 miejsce. Kolejne doświadczenie… spokojna głowa, która nas ratuje w wyścigach flotowych musi pozostać na swoim miejscu również w Wyścigu Medalowym.
Przed nami bardzo ważna impreza - Mistrzostwa Europy. Sprzęt skompletowany, głowa spokojna, do poukładania zostało jeszcze parę klocków ale wyrobimy się.
Nim się obejrzałam, a czasu w domu między jedną, a drugą sportową „akcją” jest tak mało, że nawet zapominam wywiesić mokre pianki.
Na najwyższych obrotach minął nam Maj. Zimny Maj. Maj stał pod znakiem zimnych startów: najpierw na rodzimych wodach w Pucharze PZŻ, a następnie w holenderskim Medembliku w Pucharze Europy. Oba te straty łączył wspólny czynnik: bardzo zmienny wiatr i płaska woda. O ile w trakcie Pucharu PZŻ nie specjalnie radziłyśmy sobie w takich warunkach i skończyłyśmy na 3 miejscu przegrywając na remisie z 2 - Szwajcarkami, to na Pucharze Europy wyciągnęłyśmy wnioski i zdobyłyśmy nasz pierwszy MEDAL na międzynarodowej imprezie. Co prawda po drugim dniu regat z ogromnym zaskoczeniem przyjęłyśmy fakt, że z trzema 10 miejscami i jednym 4 podskoczyłyśmy na 4 miejsce…. Cóż nasze rywalki jeszcze gorzej radziły sobie w takich warunkach i powiedzenie „słabo ale stabilnie” (*odrobinę zmodyfikowane) nabrało nowego, pozytywnego znaczenia :).
Jutro startujemy w kolejnym Pucharze Świata, tym razem w Weymouth które było gospodarzem żeglarskich Igrzysk Olimpijskich w 2012r. Jako że czasu do Mistrzostw Europy jest mało, testujemy kolejny sprzęt, żeby za niecały miesiąc wybrać najszybszy (mam nadzieję!) zestaw.
Tegoroczne zasady startów w regatach cyklu Pucharu Świata uległy znacznej zmianie. W odróżnieniu od poprzednich lat i wszystkich innych rozgrywanych regat, możliwość startu dostaje tylko 40 najlepszych łódek na świecie, które przez 8 wyścigów ścigają się w jednej grupie.
30 łódek najwyżej skalsyfikowanych w rankingu światowym dostaje zaproszenia w pierwszej kolejności, szansę na wywalczenie pozostałych 10 miejsc dostajemy na regatach Pucharu Europy bezpośrednio poprzedzających Puchar Świata.
Wydaje się to być skomplikowane, ale efekty takiej selekcji są jak najbardziej pozytywne. Wyścigi w wyrównanej stawce są bardzo wymagające, mały błąd może spowodować bardzo duża utratę miejsc, a z drugiej strony bliska walka ułatwia nadrabianie straconych pozycji.
Dla nas głównym celem na te regaty był test nowej łódki - Szwagra. Do końca nie wiedziałyśmy czego się spodziewać, a brak opływania na nowym sprzęcie mógł nam znacząco utrudnić ściganie. Tak się na szczęście nie stało. Przez 4 poprzedzające start dni udało nam się przejrzeć Szwagra i mniej więcej wiedziałyśmy czego możemy się po nim spodziewać.
Wyścigi wychodziły nam bardzo przyzwoicie, szczególnie po dobrych startach nie dałyśmy sobie odebrać miejsca w pierwszej dziesiątce. Po dobrym starcie i przy dobrej prędkości łódki wyścigi są znacznie prostsze i mniej skomplikowane, co jednak gdy start nie wyjdzie i trzeba się ścigać w peletonie lub go gonić? Taki wyścig również nam się zdarzył i z 37 miejsca na pierwszej boi, po złapaniu dobrego „flow” finiszowałyśmy na 7 miejscu. Takie wyścigi są dla mnie szalenie ważne. Ciągle uczymy się jak opanować nasze emocje, złość, zostawić co złe za sobą i myśleć o następnym kroku. Ten wyścig pokazał, że można, że wyścig kończy się na mecie a nie po pierwszej boi, że przy „otwartej głowie” wszystko jest możliwe (oczywiście czasem warunki ograniczają pole manewru).
Po 8 wyścigach awansowałyśmy do wyścigu medalowego na 7 miejscu, ze startą
2 pkt do Niemek. Może to podejście personalne ale bardzo chciałyśmy skończyć
przed nimi :) Ta sztuka się udała, jednak Japonki które pożeglowały bardzo dobrze
i wygrały wyścig medalowy przeskoczyły nas w klasyfikacji ogólnej. No nic, następnym
razem spróbujemy się odegrać i poprawić błędy z wyścigu medalowego.
Przed nami start na Gardzie (6-10.05) w regatach Pucharu Europy, liczba startujących
dużo mniejsza ale liczymy na fajny silny i średni wiatr i dalsze testy Szwagra
i zestawu.
Relację „dzień po dniu” z regat można śledzić na naszym facebookowym profilu: www.facebook.com/470pol11
Za nami pierwszy start w europejskich regatach i tym samym prawdziwe rozpoczęcie sezonu żeglarskiego.
Trofeo Princesa Sofia zawsze były największymi regatami w sezonie ze względu na dużą liczbę startujących, nie inaczej było w tym roku. Mimo, że od zeszłego roku ISAF (międzynarodowa federacja żeglarska) obniżyła rangę zawodów z Pucharu Świata do Pucharu Europy, najlepsi zawodnicy nadal wybrali te regaty do sprawdzenia swojej pozycji na świecie. Co ciekawe, regaty te były też kwalifikacjami do najbliższego Pucharu Świata w Hyeres. My start w najbliższym Pucharze Świata mamy zapewniony z awansu dzięki 15 miejscu w rankingu PŚ, pozostałe załogi walczyły jednak o 10 dodatkowych miejsc. Maksymalna ilość startujących w Pucharze Świata to 40 załóg: 30 na podstawie rankingu PŚ i 10 wyłonionych w regatach kwalifikacyjnych bezpośrednio poprzedzających PŚ.
W trakcie tych zawodów zdobyłyśmy ogromnie dużo doświadczenia. Po pierwsze bardzo rzadko mamy możliwość ścigania się w stawce ponad 60 łódek, przy których następuje podział na grupy, a dalej kwalifikacje i finały. Każdy błąd w fazie kwalifikacji może skutkować spadnięciem do grupy "srebrnej" i ściganie się w gorszej stawce. Po drugie warunki do żeglowania były rewelacyjne. Może nie w klasycznym wydaniu (stały, silny lub średni wiatr), każdego dnia mięliśmy inne warunki na wodzie: wysoka fala i zmienny wiatr 0-20 węzłów, średnia stabilna bryza morska, silny wiatr od brzegu i płaska woda i w medal race słabiutki zmienny wiatr od brzegu. Pod tym względem można było przetestować swoją wszechstronność.
Dla nas te regaty były bardzo udane. Zaczęłyśmy bardzo mocno 4 miejscem w wyścigu, który zdołało ukończyć w limitowanym czasie tylko 9 załóg. Do złotej grupy awansowałyśmy z 8 miejsca i do końca walczyłyśmy o prawdo do startu w Medal Race (10 najlepszych załóg). Na 10 wyścigów prowadziłyśmy 3: jeden wygrałyśmy, raz skończyłyśmy na 2 miejscu, a raz na 3. W międzyczasie miałyśmy groźnie wyglądającą kolizję z załogą holenderską z ich winy (prawy-lewy hals na layline), przez którą straciłyśmy 15 pozycji. Najważniejsze jednak, że łódce i nam nic się nie stało. Udało się! Do wyścigu medalowego awansowałyśmy z 9 miejsca, z 5 punktami straty do wspomnianych Holenderek i z 2 punktami przewagi nad Rosjankami. Dla mnie w tym wyścigu medalowym najważniejsze było zdobycie nowego doświadczenia, dlatego zdecydowałam się na żeglowanie w bardziej agresywnym stylu. Poskutkowało to prowadzeniem na 1 znaku! Wiatr jednak nie ułatwiał nam zadania i rozdawał karty. Najwięcej na tym zyskała załoga Francuzek, które zdołały nas dogonić i podejmując większe ryzyko na ostatnim boku trasy powiększyły przewagę. Nam za to udało się zachować zimną krew do ostatnich metrów przed metą i zbliżającą się ścianę 7 łódek wykorzystując najdrobniejsze podmuchy wiatru, przecięłyśmy 1 metr przed dziobami. Na metę wpływamy na 2 miejscu i przełamujemy złą passę wyścigów medalowych.
Bardzo fajne regaty, nasza komunikacja idzie w dobrym kierunku, Irmina robi świetną robotę na wodzie, dalej będziemy skupiać się nad podrasowaniem drobnych rzeczy i przec do przodu. Kolejne regaty już za 2 tygodnie w Hyeres (Puchar Świata) gdzie chcemy pierwszy raz wystartować na SZWAGRZE naszej nowej łódce, więc kupa przygotowań przed nami.
Bardzo dziękuję za wszelkie słowa wsparcia i zapraszam do polubienia i śledzenia nasz nowy FUN PAGE: POL11-SKRZYPULEC&MRÓZEK GLISZCZYNSKA
Pozdrawiam
Aga
Mówić o porażkach jest ciężko.
Są momenty w życiu i w sporcie gdy wszystko zaczyna iść źle. Każdy dzień to
walka pod prąd, rosnące frustracje, rozczarowanie i żal.
Niestety zeszły rok właśnie taki dla mnie był. Stanęłam przed pytaniem co robić
dalej? Mój organizm znalazł sobie „genialny” sposób na nakłonienie mnie do tego
typu przemyśleń. Miesiąc leżenia w łóżku, antybiotyków, hospitalizacja…
Powiedziałam sobie STOP. Czas posłuchać siebie, zastanowić się co chcę i jak
chcę to robić. To był pierwszy krok. Dalej było już trudniej. Z jednej strony
nie było dla mnie żadnej alternatywy, a z drugiej nie chciałam robić czegoś,
co wyzwala we mnie tylko złość i frustracje. W jaki sposób mam się doskonalić
skoro nie mogę włożyć w to całego serca?
Doszłam do punktu, gdzie musiałam podjąć odważną decyzję. Tą decyzją była rezygnacja
ze sportu zawodowego. Podejrzewam, że z żeglarstwa nie zrezygnuję nigdy. To
nie jest hobby, to styl życia, radość z okiełznania natury i ciągła nauka. W
wyczynowym, szczególnie teamowym sporcie sama miłość do żeglarstwa nie zawsze
jest wystarczająca. Teraz rozumiem, jak ważne jest podobne podejście do sportu,
wzajemne motywowanie i parcie do przodu.
Paradoksalnie, gdy wszystko dla mnie było już stracone otrzymałam niepowtarzalną
okazję na dalszy rozwój z Irminą Mrózek Gliszczynską. Dostałyśmy ogromny pakiet
zaufania od Polskiego Związku Żeglarskiego na kontynuowanie przygotowań do kwalifikacji
do Igrzysk Olimpijskich.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że na nowo odkryłam radość z
codziennych treningów, ze ścigania się na 470, z zawodostwa.
Za nami jak do tej pory 4 miesiące treningów w tym start w Pucharze Świata w
Miami gdzie wywalczyłyśmy 10 miejsce.
Przed nami cykl zawodów Pucharu Świata i Europy, miesiące treningów i najważniejszy
start w Mistrzostwach Świata pod koniec roku.
Trzymajcie za nas kciuki!
Aga
Za nami pierwszy (ukończony) start w Pucharze Świata. Regaty w Hyeres zakończyłyśmy na 10 miejscu. Wiele wyścigów nie poszło po naszej myśli i ciężko jest powiedzieć w tym momencie o równym żeglowaniu, ale jesteśmy zadowolone, że do końca udało nam się utrzymać ciśnienie i awansować do pierwszej 10, tym samym rehabilitując się po nieudanym starcie na Majorce.
W najbliższym czasie kolejne starty w regatach będziemy przeplatać zgrupowaniami w Santander. Duuuuuużo jeszcze do zrobienia/przetestowania/sprawdzenia/przygotowania przed nami, więc nie pozostaje nic innego jak zakasać rękawy i brać się do roboty?
Wspierają nas: Energa, Ministerstwo Sportu i Turystyki, Polski Związek Żeglarski, Miasto Szczecin oraz Sailovnia
Pozdrawiamy
Agnieszka i Natalia ENERGA SAILING TEAM
Puchar Świata na Majorce miał być mocnym uderzeniem z naszej strony.
Po ostatnich udanych regatach treningowych apetyty na dobry wynik były
ogromne.
Zamiast tego z dużym impetem dostałyśmy w skórę od choroby. Zaczęło się
od mojego wirusa, którego przywiozłam z Polski. Po trzech dniach udało
mi się go zwalczyć, ale niestety Natalia osłabiona po poprzednim antybiotyku
(na regatach treningowych była już na lekach) nie miała tyle szczęścia
i kolejno przechodziła wszystkie etapy choroby. Mimo, że ograniczyliśmy
treningi zaraz przed samymi regatami aby dać Natalii trochę czasu na regenerację,
z dnia na dzień było coraz gorzej.
Pierwszy dzień wyścigów był dniem małych katastrof. Rozbicie z powodu
choroby i przerwa w treningach nie wpływają dobrze na poziom koncentracji
i świeżość umysłu co dotkliwie odczułyśmy na naszej skórze. Drugi dzień
skończyłyśmy z dużo lepszymi wynikami i awansem o 20 pozycji. Niestety
w trakcie wyścigów Natalii rozwinęło się dodatkowo zapalenie ucha.
Po zejściu z wody, konsultacji z lekarzami w Hiszpanii oraz Polsce, podjęliśmy
trudną decyzję o rezygnacji ze startów w kolejnych wyścigach i wysłaniu
Natalii do Polski.
Szansa na rewanż już niedługo - 20-26.04 start w kolejnym Pucharze Świata
we francuskim Hyeres.
Celem na najbliższy tydzień jest nabranie siły i wagi które straciłyśmy
w ostatnich tygodniach aby już w pełni "fit" stanąć do kolejnego startu.
Aga, ENERGA SAILING TEAM POLAND
Za nami drugie i już przed ostatnie zgrupowanie na Majorce, czyli 8 dni roboczych zakończonych trzydniowymi regatami "Arenal Training Camp Trophy".
Tym razem przez większość czasu trenowaliśmy przy północnym, bardzo zmiennym wietrze. W odróżnieniu od poprzedniej sesji, większość czasu poświęcaliśmy na ściganie się z innymi łódkami trenującymi w Arenalu.
Działo się sporo, nasza nowa łódka Sarnie Żniwo doznała kontuzji ale na szczęście udało się ją zreperować. Podobnie z Natalią, która niestety zmuszona była do 3-dniowego odpoczynku ale też już dochodzi do siebie?.
Treningi zakończyliśmy regatami, przy rekordowej jak dotąd ilości łódek
(26 załóg).
Pierwszy dzień przywitał nas północnym wiatrem ze zmianami 30° i sile
od 6 do 16knt. Zadziwiając same siebie, za każdym razem udawało nam się
trafnie oceniać nadchodzące zmiany i w zasadzie na każdym kursie zyskiwałyśmy
kolejne miejsca. Pomimo, że do tej pory przy takich warunkach zdarzało
nam się dostawać niezłe bęcki dzień skończyłyśmy z miejscami 7,2,2.
Drugiego i trzeciego dnia przyszło nam się ścigać przy słabym, południowym
ale ciągle zmiennym wietrze ze względu na walczącą ze sobą bryzę i północny
wiatr gradientowy. W takich warunkach zaliczyłyśmy jedną "wtopę" i zamiast
ścigać się w czołówce "walczyłyśmy" o pierwszą "trójkę" od końca. Na szczęście
dla nas na przedostatnim boku trasy wiatr skręcił się o ... 720°! I wyścig
przerwano. Taki zimny prysznic dobrze nam zrobił, zmieniłyśmy odrobinę
taktykę i w następnych wyścigach kończyłyśmy na miejscach 3, 5, 3, 2 co
ostatecznie dało nam 2 miejsce w regatach ze stratą 2 punktów do Francuzek.
Dzięki za wsparcie dla Polskiego Związku Żeglarskiego, Miasta Szczecin, Sailovni, Mariny Pogoń oraz OSIR w Stargardzie Szczecińskim za pomoc w przygotowaniach do sezonu.
Strona z wynikami regat: https://trophy.arenaltrainingcamps.com/en/default/races/race-resultsall
Pozdrawiam
Aga - ENERGA SAILING TEAM