Igrzyska Olimpijskie Tokyo 2020
Olimpijskie wspomnienia
5. Stres w autokarze
Igrzyska Olimpijskie są takimi zawodami, na które się przygotowujesz całe życie.
Niby zdawałam sobie z tego sprawę, takie myślenie szczególnie pomaga przy podnoszeniu się po porażkach, ale odczułam dokładnie te słowa na swojej skórze w dniu wyścigu medalowego.
Na ok 2h do startu, już będąc lekko zestresowana spotkałam na drodze znajomego. Zapytał się, czy jestem gotowa. Niby nic szczególnego, ale w tamtym momencie, jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, spłynęła na mnie mądrość i pewność siebie. Odpowiedziałam mu: „Oczywiście że jestem gotowa. Całe życie walczyłam alby znaleźć się w tym miejscu, żeby walczyć o medal olimpijski. Nigdy nie byłam bardziej gotowa niż teraz”. To były ostatnie chwile przed najbardziej wyjątkowym wyścigiem w moim życiu, a co działo się wcześniej?
Pierwsze dni i tygodnie w Japonii określiłabym jako spokojne. Trenerzy o nas dbali, sprzęt był sprawdzony, przygotowany i gotowy. Sporo czasu poświęciłyśmy w Europie na konserwację, wymianę linek, bloczków, łódka przeszła renowację dna abyśmy na Igrzyskach mogły się skupić tylko na ściganiu. Nie ma nic gorszego jak konieczność „dłubania” przy sprzęcie po skończonym treningu, gdy twoi rywale wracają już do domów i się regenerują a ty siedzisz przy łódce przewlekając kolejne linki, czy wiercąc kolejne dziury.
Dla mnie papierkiem lakmusowym poziomu stresu były przejazdy autokarem do portu. Wyjątkowe same w sobie, ponieważ zwykle do portu chodzimy na pieszo, jeździmy rowerem lub w ostateczności autem. Okazuje się, że codziennie rano masz 40min na własne myśli. Natrętne, absorbujące, pozytywne przemieszane z negatywnymi.
W pierwszych dniach chętnie siadałam przy oknie z widokiem na ocean. Jechaliśmy drogą wzdłuż wody więc zawsze jedna strona autokaru miała widok na ocean, a druga na góry. W pewnym momencie, wydaje mi się że był to pierwszy dzień naszych wyścigów, nie chciałam już patrzeć na wodę. Patrzenie na wodę, na swoją „arenę” sprawia, że automatycznie analizuję ile wieje, z jakiego kierunku, czy to są „nasze” warunki, kogo takie warunki mogą faworyzować. Dużo szumu, głowa zaczyna parować jeszcze zanim dotrzesz do portu. Zorientowałam się, że takie myśli mi nie służą. Od tamtego dnia z premedytacją wybierałam siedzenia z widokiem na góry. Pomimo początkowego rozczarowania, że nie dostałyśmy większego pokoju z widokiem na morze, to po czasie z ulgą przyjęłam fakt, że nasz pokoik również skierowany był na góry.
Zmiana siedzenia poszła w parze z kolejnym krokiem, który testowałam już od paru lat. Medytacją. Skoro postanowiłam, że swoje 40 min poświęcę na odpoczynek dla głowy, to idąc za ciosem postaram się również wyłączyć myśli na pewien czas, aby móc wykorzystać swój potencjał w pełni, kiedy przyjdzie na niego pora. Stało się to moją codzienną rutyną aż do ostatniego wyścigu.
Wypatrujcie kolejnych wspomnień - pojawią się niebawem 😉